O magii desperacji. Czy „czarna seria” może być gwizdkiem startowym dla rewolucyjnego zwrotu akcji?

W ostatnich latach słowo „coach” wzbudza więcej śmiechu niż respektu. W korporacjach pełnych sfrustrowanych ludzi, którzy czują się trybikiem bardziej niż pracownikiem, daje się zasłyszeć ironiczne powiedzenia przy kawie: „Zaraz zatrudnią jakiegoś specjalistę od prania mózgu, żeby wmawiał nam, jak być szczęśliwym i przenosić góry, najlepiej tutaj”. No dobrze, zapytacie. Ale co to ma wspólnego z parasportem, bo już na początku wątek wydaje się być daleki od tematyki portalu. Jednak to tylko złudzenie.

Natrafiłam przypadkowo na postać Pani Justyny Krawczyk, założycielki biznesu, autorki książki, wychwytywanej przez media stylistki i doradcy z zakresu kreowania wizerunku oraz rozwoju zawodowego. Jej cel to przede wszystkim wspierać wyraziste, ale korzystne zmiany, które najczęściej zaczynają się w momentach desperacji, gdy przeszkody w postaci utraty zdrowia, rodziny, pracy i poczucia godności wydają się atakować ze wszystkich stron. Czy to nie właśnie takie momenty zrodziły wiele niezwykłych karier parasportowych? Z pewnością nie jest to wywiad z kobietą, która nie wiedząc nic, uczy jak żyć. Ona zna rzeczywistość wyjątkowo dobrze: znieczulica korporacyjna, praca wbrew sobie dla pensji i przetrwania, batalia żeby mimo sceptycyzmu otoczenia, nawet własnej rodziny, podążać za swoim celem, nie celem narzuconym przez innych, który pozwalamy sobie wmówić jako swój. To wywiad dedykowany dla każdego, kto przechodzi kryzys i czuje, że utkwił w miejscu, obojętnie czy przez chorobę, nagłą lub postępującą niepełnosprawność, poczucie wypalenia sportowego, utratę lub konflikt z rodziną, czy też poczucie całkowitego osamotnienia w nieśmiałych marzeniach.

Pamela Kozioł: Staram się w wywiadach przede wszystkim pytać, mniej dzielić swoimi przeżyciami. Jednak w Twoim przypadku mamy dość wyjątkową sytuację, bo natrafiłam na Ciebie, przechodząc w dużym stopniu bardzo zbliżone i bolesne rewolucje w swoim życiu, dokładnie jak opisujesz na swoim blogu w artykule o desperacji jako punkcie zapalnym zmian. W wielu historiach niezwykłych ludzi, chociaż trudno w to uwierzyć, startem do pięknych osiągnięć była lawina życiowych przeciwników, która spadała na nich w tym samym momencie. I tu się zatrzymajmy. Jak wyjaśnisz ten fenomen roli desperacji jako Matki zmian, które przywracają nas z wewnętrznego więzienia ku wolności.

Justyna Krawczyk: Spotykam na swojej drodze wiele kobiet. Ostatnio również i takie, które od zawsze cieszyły się dużą wiarą we własne możliwości, ale również wysoką świadomością tego, jak chcą żyć. Niełatwo je zapędzić w róg boiska. Są silne i zdeterminowane. To jednak nie jest moja historia. Śmieję się, że mam dwie przyjaciółki. Desperację i inspirację. Jednak ich kolejność jest tu zasadna. Bo dopiero kiedy desperacja rozłożyła mnie na łopatki, to znalazło się miejsce na inspirację.

Pamiętam wiele lat, kiedy czułam, że nie dam już rady. Budziłam się rano i szłam do pracy, której nie lubiłam, pracowałam z ludźmi, z którymi porozumieć się było szalenie trudno. Wstawałam mimo, że było to trudne, bo nie wierzyłam w to, że mogę żyć inaczej. Pewnego dnia stała się rzecz niezwykła. Byłam w ciąży i czekałam na ten dzień, kiedy na świat przyjdzie moja córka. Idąc przez las, zastanawiałam się, kogo zobaczy ta mała dziewczynka, kiedy przyjdzie na świat. Zdałam sobie sprawę z tego, że zobaczy matkę sfrustrowaną, nieszczęśliwą, przestraszoną i kompletnie nie panującą nad swoim życiem. Byłam w ogromnej desperacji, która dała mi siłę na to, aby krok po kroku zmieniać swoje życie. Mimo, że byłam młodą mamą i zmagałam się z macierzyństwem, które wcale nie było łatwe, to postanowiłam, że otworzę własny biznes i nie wrócę już tam, gdzie wracać nie chcę.

Pokusa była duża, bo choć amerykańska korporacja, dla której pracowałam już mnie nie chciała, to były inne, które proponowały jeszcze większe profity. Myślę, że to właśnie za sprawą desperacji byłam w stanie wytrwać w swoim postanowieniu i zawalczyć o siebie. Bo wkrótce okazało się, że ja nie tylko zmieniam miejsce pracy, ale zmieniam swoje życie.

Ktoś z czytelników mógłby zadać pytanie, co związanego z tematem parasportu może mieć stylistka i założycielka firmy, w której główną usługą jest wspieranie klientek w odwadze w zmianie życia na takie, w którym będą sobą, nie karykaturą samej siebie. Odpowiem, że wiele, bo parasportowcy to w wielu przypadkach ludzie, których bolesna zmiana i stany desperacji nie ominęły i mimo niepełnosprawności po okresie pomocy psychologicznej i adaptacji kreują nowe ścieżki aktywności zawodowej i sportowej. Wiele kobiet dotkniętych nagłą niepełnosprawnością często pogłębia wstyd swojego ciała i siebie. Czy współpraca z takimi klientkami jest lub byłaby dla Ciebie szczególnym wyzwaniem i inspiracją, jeśli tak to dlaczego?

Wszyscy jesteśmy tacy sami. Takie mam przekonania i takie mam uczucia. Zależy tylko, jak patrzymy i czym się kierujemy. Pamiętam swoją pierwszą niepełnosprawną klientkę. Nie uprzedziła mnie o swojej chorobie, zachowywała się normalnie, a ja po prostu zrobiłam to, co do mnie należało. Poszłyśmy na wspólne zakupy, zdiagnozowałyśmy sylwetkę, zrobiłyśmy analizę kolorystyczną, a potem godzinami wybierałyśmy piękne stylizacje dla niej.

Podczas szkolenia dla przyszłych stylistek, które prowadzę w swojej szkolenie New Style Academy na początku tego dwudniowego spotkania każda z uczestniczek opowiada o sobie. To ćwiczenie, które ma na celu poznanie się, ale też rozluźnienie atmosfery. Przyjeżdżają kobiety z całej Polski, które się nie znają, więc ta atmosfera jest bardzo ważna. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy nagle Ania powiedziała, że jest niepełnosprawna i widziałam, że jest to dla niej wyzwanie i temat bardzo delikatny i problematyczny. Byłam zaskoczona, bo wcześniej tego nie zauważyłam, nic na to nie wskazywało.

Spotykam na swojej drodze wiele kobiet z przeróżnymi problemami. Każda jest dla mnie inspiracją i każda potrzebuje tego samego. Wysłuchania, akceptacji oraz wzmocnienia. Niezależnie od tego z czym się zmaga kobieta, która się do mnie zgłasza, czy z niską samooceną, czy z utratą pracy, brakiem miłości w życiu, ogromnymi kompleksami, chorobą, niepełnosprawnością czy czymkolwiek innym cel mam jeden – dać kobietom skrzydła.

Pamiętam nie tak dawną debatę społeczną: „Niepełnosprawność na salonach”, w której miałam okazję uczestniczyć. Była prowadzona przez dwie inspirujące kobiety parasportu. Dyskusja dotyczyła schematów szufladkowania seksualności osób niepełnosprawnych, absurdalnych przekonań społecznych w tym zakresie. Jak powinno według Pani przebiegać myślenie kobiet i mężczyzn, którzy w wyniku niepełnosprawności i stykania się z okrutną głupotą, najczęściej w sieci, tracą wiarę w swoją kobiecość/męskość? Jak powinny zarządzić procesem hamowania wpływu tego zjawiska na ich samoocenę?

Okrucieństwo nie dotyka wybranych. Okrucieństwo, krytyka, hejt, dotyka wielu z nas. Ja również zetknęłam się z tym zjawiskiem. Kilka tygodni temu obserwowałam sytuację związaną z pewnym znanym aktorem, który na czerwonym dywanie pojawił się ze swoją o kilka lat młodszą partnerką, wyglądającą na nieco starszą od niego. Nie mogłam uwierzyć w to, jakie słowa pojawiały się pod tym zdjęciem. Zastanawiałam się co czuje kobieta, która czyta komentarze na swój temat, które brzmią: stara baba, on mógłby mieć każdą…

Kilka miesięcy temu na jednej z grup kobiecych pytanie zadała młoda trenerka fitness, która właśnie otworzyła swoją działalność i za pomocą mediów społecznościowych zaczęła promować swoje usługi. Pisała z prośbą o radę, bo pod jej zdjęciami pojawiły się obraźliwe komentarze, że jest za chuda i brzydka, nie wiedziała czy ma reagować, co robić. Pod jej postem pojawiły się różne podpowiedzi. „Nie reaguj”, „nie zniżaj się do takiego poziomu”, „odpowiedz tym samym”, „nie przejmuj się”… wtedy ja też zabrałam głos. Moim zdaniem należy reagować, wyznaczać granice, zachowując jednocześnie poziom kultury osobistej. Nie przejmuj się? Brzmi łatwo, a proste to nie jest. W moim odczuciu to nasz rozwój osobisty, który daje samoświadomość i wysoką samooceną może dać nam siłę, aby nie ugiąć się pod takimi słowami. Jeśli jej nam brakuje, to polecam opiekę i pracę z psychologiem, który nam w sytuacji kryzysowej pomoże. Ja sama również korzystałam z terapii i uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Miałaś okazję zapoznać się z projektami i sesjami Monomody? Dziewczyny dotknięte niepełnosprawnością biorące udział w sesjach dzięki przygodzie ze stylistą i fotografem odkrywają, że poczucie atrakcyjności ciała i elegancji to zabieg nie tylko stylizacji i zdjęć, ale przede wszystkim proces w ich głowie, stopniowa nauka, że w mimice i postawach ciała tkwi potencjał wyrażania swojej osobowości, o których nie miały pojęcia. Jakie według Ciebie są detale w mimice i postawie, na które często nie zwracamy uwagi a które mogą mieć wpływ na kreowanie wizerunku pewnej siebie osoby, zarówno w przypadku mężczyzn jak i kobiet?

Gdy te kilka lat temu rozpoczynałam działalność swojej firmy Jak Być Szczęśliwą Kobietą, postanowiłam, że ogłoszę konkurs. Chciałam przeprowadzić metamorfozę kobiety, która swoją historią przekona mnie, że to właśnie ona jej potrzebuje. Nie wiedziałam jak zacząć, gdzie i jak poszukiwać klientek, jak do nich docierać i wtedy ktoś podpowiedział mi, że organizacja konkursu, to bardzo dobry pomysł na promocję biznesu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co taki ruch spowoduje i co na zawsze zostawi w mojej pamięci.

Zgłosiło się wiele kobiet i wybór był trudny. Nie mogłam przejść obojętnie obok wielu trudnych historii. Wygrała Małgosia, która po przeszczepie trzustki zaczynała życie na nowo. Nigdy nie myślała o swojej kobiecości, wyglądzie, o planach i marzeniach, bo zawsze myślała o chorobie, z którą się zmagała.

Jednak postanowiłam również wyróżnić Dorotę, która była po zabiegu podwójnej mastektomii. Dorota miała marzenie. Chciała przeżyć piękną, kobiecą i kolorową sesję zdjęciową, a ja postanowiłam spełnić jej marzenie. Dorota źle się czuła, ale dzielnie chodziła ze mną po sklepach w poszukiwaniach pięknych kolorów, o których marzyła. Podczas sesji czuła się doskonale. Śmiała się i z odwagą pozowała. Mówiła, że ubranie ma moc, bo sprawia, że się prostuje, uśmiecha i czuje się pewna siebie, choć wiedziała, że jest bardzo chora.

Gdy patrzę dziś na te zdjęcia nie ma śladu bólu i choroby. Ale to, że ich nie widać wcale nie oznacza, że ich nie ma. Postawa, gesty, mimika bardzo pomagają wykreować wizerunek osoby pewnej siebie. Jednak to jak jest naprawdę, wiemy my najlepiej i czujemy to w środku.

Obserwując zarówno sport osób pełnosprawnych jak i osób z niepełnosprawnością, odniosłam wrażenie, że z małymi wyjątkami, ale mimo wszystko kobiety w wielu dyscyplinach sportowych są postrzegane jako bardziej męskie, mniej kobiece. Pewna zawodniczka rugby na wózkach z Luksemburga podzieliła się ze mną refleksją, że nawet jak jesteś jedyną kobietą w drużynie, nie jest to dla niej niczym nadzwyczajnym. Liczysz się jako zawodnik, nie czy jesteś bardziej męski czy bardziej kobiecy. Niby tak proste, a tak trudne. Nam kobietom trudno jest czasem oddzielić tożsamość, tę na boisku i tę poza nim. Jak wykształcić umiejętność bycia twardą zawodniczką, gdy trzeba i delikatną dla samej siebie, gdy jest to lepsze w danej sytuacji umiejętność „żonglowania” dwoma odmiennymi obliczami samej siebie?

Pozwalam sobie na słabość i odczuwanie różnych uczuć. Wiem jednak, że mam w sobie siłę do tego, aby żyć, bronić swoich przekonań i siebie, a trudne momenty, w których upadam, są po to, abym mogła więcej zobaczyć, zrozumieć i wstać silniejsza, pewniejsza, dojrzalsza i mądrzejsza.

Już mam dla siebie coraz większe zrozumienie i staram się być dla siebie dobra nie tylko wtedy, gdy stoję „na scenie” i błyszczę, ale również tedy, gdy leżę na ziemi i wstać mi trudno. Coraz mocniej akceptuję siebie, nawet mogę powiedzieć, że kocham siebie i nie biczuję się za to, że znów poszło mi coś nie tak. Mam takie przekonanie, że zawsze jest czas na to, aby zareagować, choć nie raz wydaje nam się, że jest już za późno.

Ostatnio dotknęła mnie osobiście historia związana ze szkołą mojej córki. Byłam przerażona tym, co się działo i wielokrotnie nie umiałam się obronić pod atakiem dyrekcji szkoły. Czułam się winna, przestraszona, co gorsza długo nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. Gdy stanęłam jednak z boku i zobaczyłam, co się dzieje, uświadomiłam sobie w czym jestem i dlaczego nie reaguję tak, jak bym chciała. Poczułam, jak bardzo nie zgadzam się z tym, co słyszę i z tym, jak traktowana jest moja córka. Dopiero wtedy znalazłam w sobie siłę na to, aby stanąć twarzą w twarz i powiedzieć co myślę i jak bardzo nie zgadzam się z postawą osób zarządzającą szkołą. Po czym złożyłam wypowiedzenie w szkole i wspólnie z mężem postanowiliśmy, że przenosimy córkę do innej szkoły.

Wiem z wywiadów, które miałaś okazję udzielać, że nieobca Ci jest dezaprobata rodziców wobec wychodzenia poza schematy i wieszczenie porażki. Z pewnością są na świecie aspirujący parasportowcy słyszący od rodziców: „Zwariowałeś, żeby po wypadku/w chorobie trenować? Porzuć chore ambicje i skup się na szukaniu godziwej, zdalnej pracy, rehabilitacji i niczym więcej”. Może zamiast zapytać, jak sobie z tym radziłaś, zadam pytanie, skąd u nich takie zachowanie się bierze? Całkowite zaprzeczenie empatii. Silna perswazja, że dany schemat życia jest dla nas jedynie słuszny, a nie zdają sobie sprawy, że od środka nas on zabija. To mało rodzicielskie.

„Uczy się ten, kto chce się nauczyć”. Znasz te słowa? Ja zaczynam odczuwać ich moc. Przez wiele lat miałam pretensje do swoich rodziców o wiele rzeczy. Również o to, że „wpuścili” mnie w schemat życia, nie zastanawiając się nad tym, kim chcę być i jakie mam zdolności.

Pamiętam również ten moment, kiedy jako utalentowana tancerka postanowiłam zrezygnować z tańca. Jako zespół odnosiliśmy ogromne sukcesy, łącznie ze zdobyciem mistrzostwa świata w tańcu jazzowym, a ja pewnego dnia postanowiłam to rzucić. Pamiętam rozgoryczenie mojej mamy. Miałam poczucie, że ona wcale nie chce mnie słuchać, tylko żebym wróciła do zespołu i żeby nadal mogła się mną chwalić. Dziś nie mam już pretensji i wymagało to wielu lat pracy nad własnym rozwojem osobistym, aby zrozumieć to, że wszystko jest po coś.

Dziś sama jestem mamą i dzięki takim doświadczeniom, mogę inaczej patrzeć na temat wychowania swojej córki. To nie oznacza jednak, że nie popełnię swoich błędów. Popełnię! I choć staram się patrzeć na temat z większą świadomością, to daję sobie również prawo do błędu i do bycia mamą nieidealną. Uczę moją córkę dokonywania wyborów, patrzenia na życie, na siebie szerzej, podkreślam jej zdolności i cenię szalenie mocne zdanie, choć to nie jest łatwe.

Być może ktoś, kto właśnie jest przybity z powodu choroby, czy niepełnosprawności spojrzy na Twoje zdjęcie i zapyta: co ona wie o bólu, piękna, uśmiechnięta, kobieta sukcesu, do tego zdrowa. A jednak dotknęłaś w życiu chwil beznadziei, jeśli to nie nazbyt osobiste pytanie, możesz opowiedzieć odrobinę o tych kryzysowych stanach i bataliach w środku lub o podobnych emocjach przeżywanych przez klientki, które w szczególności pamiętasz jako te, które stoczyły poważną walkę jak m.in. młoda klientka z chorobą nowotworową, która zaatakowała ja, gdy miała wrażenie, że całe jej życie jest zaprzeczeniem tego kim jest i co chciała robić.

Czasem patrzymy na zdjęcie kogoś i wydaje nam się, że ta osoba nie może mieć problemów, bo na zdjęciu jest uśmiechnięta i ładna. Te oceny i nasze wyobrażenie o kimś, to zbyt szybka diagnoza.

Uważam, że mam cudowne życie. Nie oznacza to, że bezproblemowe. Mam cudowne życie, bo nauczyłam się zauważać to, co naprawdę piękne. Doceniać to, co mam, każdy krok, który stawiam do przodu, rodzinę, która jest moim największym skarbem, życie po swojemu, które coraz mocniej udaje mi się realizować. Mało mówię o stanach depresyjnych i momencie, w którym miałam niechęć do wszystkiego, do życia też, bo to tematy trudne i nie chcę do nich wracać.

Kilka tygodni temu na moje szkoleniu dla przyszłych stylistek przyjechała Asia. Siedziała na końcu sali, a gdy zaczęła mówić wszystkie zamarłyśmy. Asia w wieku trzydziestu lat zachorowała na nowotwór. W wieku trzydziestu sześciu lat dostała zawału serca.

To jeszcze historia a propos schematów, w które „wpuszczają” nas rodzice, życie, społeczeństwo… często przecież w dobrej wierze. Całe życie słyszała, że nie ważne jest to, co ona myśli, ważne co powiedzą inni. Nie ważne kim chce być, ważne, aby miała pracę i została nauczycielką tak jak mama. Bo to pewny i szlachetny zawód. Miłość jest przereklamowana, a jak będzie umiała służyć innym, gotować i sprzątać, to znajdzie męża, który ją będzie chciał.

Historia Asi, to przykład na to, że wcale nie trzeba palić papierosów i jeść fast foodów, aby zachorować. Wystarczy żyć w niezgodzie ze sobą.

To pytanie wszystkich, którzy mimo ograniczeń chcieliby rozkręcić własny biznes i osób z niepełnosprawnością, które oprócz aktywności fizycznej chciałaby wcielić w życie swoje pomysły na projekty biznesowe lub działania społecznościowe. Na co i na kogo uważać szczególnie przy planowaniu współpracy, żeby nie dać się zwieść? Nie zawsze ktoś kto deklaruje chęć współpracy jest tym, który robi to z dobrych pobudek.

Nie mam jednej recepty na sukces, ani też na poszukiwanie właściwych osób do współpracy. Ja również przeżyłam swoje rozczarowania i rozstania ze współpracownikami.

Nie ufać, zabezpieczać się umową?

Myślę, że trzeba działać w dobrej wierze i szukać osób o podobnych wartościach. Ale na koniec dnia możemy wziąć odpowiedzialność tylko za siebie.

Egzystencja zawodowa wśród ludzi i w pracy, która jest zaprzeczeniem nas samych to z pewnością ból i duża cena jaką płacimy za atrakcyjną pensję – znam z autopsji. Znam też osoby również ze środowiska parasportowego, które odnalazły prace, w których się spełniają i która czasowo umożliwia im regularne treningi sportowe. Zgodzisz się ze mną, że gdyby takie osoby pracowały, tak często jak wielu z nas, w warunkach braku satysfakcji i frustracji tylko dla pensji to bardzo szybko dałoby się zauważyć wpływ tej sprzeczności na psychikę na boisku lub w rozgrywkach? Jeśli tak jakie koszty emocjonalne uważałabyś za kluczowe przy osłabianiu aspektów życia poza pracą, w tym przypadku formy parasportowej?

Przez wiele lat pracowałam tam, gdzie mnie chciano i płaciłam ogromną cenę za bycie w prestiżowym miejscu, z dużą pensją i samochodem służbowym. Płaciłam sobą i codziennym życiem w niezgodzie z tym, kim jestem.

Koszty emocjonalne, które ponosiłam na co dzień, to utrata szacunku do siebie i wiary we własne możliwości. Aby je odzyskać i zbudować je na nowo, potrzebowałam kilku intensywnych lat pracy z psychologiem, coachem i pracy w codziennym życiu sama ze sobą. I wciąż na to pracuję, bo życie jest jako ocean, raz spokojne, raz wzburzone. Przy silnych wiatrach i dużych falach wszystko zaczyna się chwiać, ale dzięki dużej pracy nad sobą i silnej świadomości, nie pozwalam na to, aby wszystko zostało zburzone. Na szczęście to mi się już udaje coraz częściej.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

————

Fot. główne: Anna Danielewska.

error: Nasze materiały chronione są prawem autorskim! Kopiowanie ich i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione! - paraSPORTOWCY.PL