Na zdjęciu Monika Woźnialis. Fot. Jacek Turczyk

„Każdy z nas jest pisarzem swojej własnej książki”. O grze w blind tennis i życiu z pasją

Sączę poranną, sobotnią kawę. Spoglądam w okno na horyzont. Odczuwam niepohamowaną chęć podróży ku przeszłości ostatnich dwóch lat. Zaczynam od rachunku tego, co udało mi się zrobić i tego, czego najbardziej żałuję. Powraca echo nieopublikowanego z powodu zbyt dużych komplikacji technicznych i organizacyjnych reportażu w formie video. To historia o dwóch młodych kobietach świata parasportu, które podarowały mi zupełnie odmienną perspektywę codzienności. Nie działa na moje sumienie argument własnej, czarnej serii zdarzeń w moim życiu, której apogeum przypadało na rok 2019. Nawet ówczesna choroba odbierająca siły nie jest dla mnie usprawiedliwieniem. Nie mogę pozostawić tamtych treści bez publikacji, one muszą ujrzeć światło dzienne.

Pierwsze spotkanie

Jest styczeń 2018, spotykam się na hali sportowej z reprezentantką zarządu Blind Tennis. Przedstawiam wizję materiału. Wizerunek parasportowca – bohatera przeżywa fazę wypalenia. Chcę go obalić, przedstawić zawodników nie jako przykład nadzwyczajności a raczej sztuki codzienności. Pojawia się wstępna aprobata. Przedstawiciele stowarzyszenia opowiadają mi o trzech kluczowych zawodniczkach, z tym, że pod znakiem zapytania stoi dostępność jednej z nich. Przez chwilę rozmawiam z poznaną reprezentantką o jej historii zawodowej. Opowiada o tym, jak wiele lat spędzonych w korporacji doprowadziło ją do poważnej choroby. Dało jej to odwagę do zamknięcia rozdziału i przebranżowienia ku czemuś prospołecznemu. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że jej historia wkrótce ziści się w mojej przyszłości. Moment później mam okazję osobiście poznać bohaterki materiału – dwie Moniki. Monika Dubiel – długowłosa brunetka, od której z daleka bije entuzjazm i energia do działania oraz towarzysząca jej blondynka – Monika Woźnialis, w której twarzy daje się dostrzec dar do zdrowego dystansu i poczucia humoru.

Cześć, jestem Monika – przedstawia się ciemnowłosa zawodniczka.

Ja również Monika – śmiejąc się, dodaje druga.

Zobacz:  Miting we Wrocławiu: Jabłońska w wysokiej dyspozycji

W trakcie rozmowy dla rozróżnienia umawiam się z dziewczynami, że będę dodawać pierwszą literę nazwiska każdej z nich, żeby było jasne, do której kieruję pytania. Bardzo szybko udaje nam się nawiązać przyjazny i ciepły kontakt. W niektórych osobach można dostrzec pewien rodzaj magii. Słuchając lub czytając ich słowa, po prostu nie chce się przestawać. Redaktorzy lubią w dzisiejszych czasach nazbyt często przerywać rozmówcom i forsować siebie, ja uczę się słuchać z pokorą, żeby w pełni zrozumieć świat, który mam oddać w materiale i nie skazić go nadmiernie sobą.

W drodze na zawody. Fot. Jacek Turczyk

Wspólna perspektywa

Bardzo szybko okazało się, że mam pełną aprobatę w decyzji o codzienności i zwyczajności jako tematyce materiału, nie bohaterskości. Z perspektywy wielu z nas walka o poczucie wyjątkowości jest pewnym celem w życiu, nie chcemy być niewidzialną częścią masy czy tłumu. Nagle zetknęłam się ze światem osób, które chcą być postrzegane zwyczajnie, mają dość atmosfery wyjątkowości. Nie umiałam doceniać codzienności, może dlatego, że dusiłam się w swojej ówczesnej pracy, każdy dzień był dniem przetrwania. Moja zwyczajność była taką, że wiele razy bałam się obudzić ze strachu przed tym, co czeka mnie w korporacji kolejnego dnia. Czy będę mogła normalnie iść spać, czy znowu płacząc ze zmęczenia będę „dopieszczać” kilkusetstronicowe dokumenty na rzecz administracji podatkowej. Nic dziwnego, że pragnęłam słuchać o codzienności bogatszej w satysfakcję i sens.

Pierwsze oficjalne nagranie to wizyta na treningu u Moniki Dubiel. Poznaję trenera dziewczyn, który, jak same mówią, jest idealny do mocnego wycisku, po którym nieraz ciężko było usiąść lub wstać. Obserwując, dostrzegam jak niezwykłą sztuką jest balans pomiędzy siłą mięśni a równowagą. Nie pozostaję jedynie obserwatorem. Zostaję zachęcona do samodzielnych prób niektórych ćwiczeń. Wygrana to połączenie kilku detali technicznych w jedno, nie tylko siły. Mięśnie brzucha, mięśnie nóg, równowaga, wytrzymałość, stabilność. Trener kieruje do mnie sugestię:

Zamknij oczy i spróbuj zobaczyć, jak wtedy uda ci się utrzymać równowagę w ćwiczeniu siłowym.

Czuję zawrót głowy, prawie upadam. Zastanawiam się ile treningów musiałabym przejść, żeby osiągnąć poziom dziewczyn.

Monika to zwierzę, mówię ci, zwierzę – podkreśla zawziętość zawodniczki trener ogólnorozwojowy, Tomasz. Spoglądam z zachwytem na determinację trenującej. To nie zachwyt bezpośrednio nad bohaterstwem zawodniczki, tylko po prostu wrażenie przy zetknięciu się z osobowością Moniki jako człowieka. Nie wiedzieć czemu, obraz trenującej Moniki powróci do mnie dwa lata później, gdy nastąpi kumulacja utraty tego ,na czym mi zależało i z czym wiązałam nadzieje.

Na zdjęciu Monika Dubiel. Fot. Jacek Turczyk

O początkach Moniki Woźnialis

Dwa miesiące później wybieram się ponownie do kawiarni w okolicy hal sportowych. Biorę statyw, mikrofon i kamerę. Przypomina mi się przemówienie na konferencji mediów studenckich UW z czasów swojej działalności w telewizji studenckiej na SGH. Mówiłam wówczas: „Brakuje nam poziomu rodem z filmówki, ale gdy na szybko montowałam materiał o naszej organizacji, chciałam włożyć w te działania swoje serce. Nawet jeśli niektóre technikalia kuleją”. Poczułam, że teraz poza telewizją studencką przy realizacji materiału dla portalu non-profit jeszcze mocniej niż wtedy brakuje mi wsparcia technicznego. Mimo to biorę sprzęt i idę. Tym razem kameralna rozmowa ma potoczyć się między mną a Moniką Woźnialis. Intuicyjnie czuję, że te dwie młode kobiety nie mogą być wrzucone w historii do jednego worka. Każda z nich ma odrobinę inne przesłanie, ale razem chcą przekazać wspólny apel za pomocą mojego materiału.

– Do pierwszej próby blind tennisa zachęcił mnie kolega z pracy, który dowiedział się o tej aktywności sportowej na uczelni. Byłam ciekawa tego, jak to działa. Wyjaśnił mi, że piłka tenisowa jest przystosowana do wydawania specjalnych dźwięków, żeby ułatwić niewidzącym jej namierzenie. Byłam otwarta na nowości, ale zbyt szybko się zniechęcałam. Pierwszy raz, drugi, trzeci – nie wychodzi mi. Postanowiłam szybko odpuścić, ocenić, że to nie dla mnie. Po dłuższej przerwie tenis postanowił sam wrócić do mojego życia. Członkini zarządu i założyciela Blind Tennis podjęły kilka prób przekonania mnie, że zbyt pochopnie porzuciłam ten sport. I tak o to sama dałam sobie drugą szansę – Monika w inspirujący sposób rozpoczyna opowieść o początkach swojej sportowej ścieżki.

Osobiście, gdy piszę ten artykuł, czuję, że to samo przeszłam w ostatnim roku z redagowaniem tekstów. Trafiłam do redakcji znanego wszystkim koncernu medialnego. Zdrowie nie pozwoliło mi wytrzymać za długo w trybie częstych, kilkunastogodzinnych dyżurów do 1 lub 2 w nocy, do tego nie czułam się komfortowo w kreacji krzykliwych haseł komercyjnych do programów pokroju reality show. Osoba pełniąca funkcję przełożonego dała mi szybko we znaki, że coś w mojej osobowości nie pasuje do tamtego świata. Straciłam wiarę, że mogę i umiem pisać. Teraz jednak po ok. roku od tego momentu przywołuję opowieść Moniki Woźnialis. Czasem zbyt szybko skreślamy siebie. Tak, wbrew doświadczeniu w tamtej redakcji nastawionej na show, chcę nadal pisać i szkolić swój fach. Dziś głęboko wierzę, że blokadą psychiczną w pisaniu była treść, nie brak umiejętności.

Na zdjęciu Monika Woźnialis. Fot. Jacek Turczyk

Życie interesującą powieścią?

– Gdyby książka o naszym życiu składała się jedynie z powtarzalnych rozdziałów praca-dom, z pewnością szybko by się znudziła czytelnikom. To właśnie mnie motywuje do dyscypliny, wstawania przed pracą na treningi. Nagroda to różnorodność każdego dnia. Wierzę, że każdy z nas jest pisarzem swojej własnej książki – Monika kontynuuje, a ja potakuję zahipnotyzowana wypowiedzią. Myślę o tym, że w tle kawiarni dźwięki mogą zniszczyć od strony technicznej głos Moniki, ale nie ważne, jakie porażki czekają mnie w montażu. Jej słowa nie pójdą na marne. Powrócą i dotrą do odbiorców w chwili, która będzie do tego najbardziej odpowiednia. Ta chwila powie mi, kiedy nadszedł jej czas.

Wychodzimy na chwilę na zewnątrz, otula nas wiosenny wiatr, który jak z czasem się okaże wpłynął destrukcyjnie na jakość dźwięku. Mimo to do dziś sentymentalnie wspominam tamto przedpołudnie. Wybaczcie, nie byłam w stanie skorygować montażem zaburzeń dźwięku przez wiatr, ale na końcu artykułu będziecie mogli krótkie video ze słowami Moniki. Dosłownie musicie je usłyszeć! Te słowa to krótkie podsumowanie tego, że nikt nie ma prawa oceniać, kiedy będziemy szczęśliwi. Nachalne oceny i naruszenie sfery osobistej potrafią być bolesne.

Mija kolejne trzy miesiące, jest lato. Umawiamy się w mieszkaniu jednej z tenisistek. Nadszedł czas na wspólne rozmowy, ale i jedną osobną. Nagrania przemijają w aurze dobrej popołudniowej kawy. Poznaję dodatkowe pasje Moniki Dubiel m.in. wspinaczkę. Dowiaduję się również, jak ambitne działania realizuje w swojej pracy zawodowej w Fundacji Kultury Bez Barier. Organizuje i nadzoruje wydarzenia kulturalne dostosowane do osób z niepełnosprawnością m.in.: pokazy filmów z audiodeskrypcją dla osób niewidomych.

Z kolei, Monika Woźnialis dzieli się tym, jak zrodziła się jej dodatkowa pasja, gdy pierwszy raz zakosztowała żeglowania na Adriatyku. Jacht to oprócz hali sportowej kolejne miejsce, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Poza tematyką dodatkowych pasji dziewczyny ze śmiechem przytaczają mi komiczne zachowania osób w komunikacji miejskiej. Starsza pani przekonana, że jedzenie morel i borówek amerykańskich uleczy wzrok Moniki Woźnialis, która nie widzi od urodzenia. Albo nachalna kobieta wmawiająca Monice Dubiel, że jedzie autobusem w złym kierunku, bo z pewnością jedyne miejsce, w jakie może jechać to siedziba Polskiego Związku Niewidomych na Konwiktorskiej.

Choć przytoczone incydenty same w sobie wydają się komiczne, świadczą o dość okrutnym zjawisku społecznym. Skąd się w nas bierze przekonanie, że siedzimy w czyimś umyśle i mamy prawo sterować tym, co dana osoba robi? Zastanawiamy się, co powinno się zmienić, żeby parasportowcy byli wreszcie traktowani jak sportowcy, dość już tego politowania. Jeśli coś zawalą, mają prawo na równi z pełnosprawnym sportowcem usłyszeć: „popełniłeś błąd”. Zbytnia ochrona prowadzi do sztuczności. Wraca motyw walki o zwyczajność. Poruszają mnie do głębie słowa Moniki Woźnialis wypowiedziane sam na sam przy nagraniu na tle czerwcowej zieleni:

– Na etapie szkolnym działałam bardzo dużo, angażowałam się w szereg aktywności i nie zdawałam sobie sprawy, że tak naprawdę potrzebuję zwolnić. Niektóre osoby lubią robić wiele, żeby poczuć się lepiej, zbliżyć się do wyznaczonych wzorców, poczuć się wyjątkowo. Ja w pewnym momencie odczułam, że chcę to zmienić. Uważam, że ciekawe życie to również spotkania po pracy ze znajomymi, pójście czasem na inny trening niż tenis np. basen. Kocham też muzykę, nie mówię tylko o słuchaniu, ale też o śpiewie w chórze. Ten zestaw aktywności pozazawodowej mi odpowiada.

Otoczyła mnie ciężka do zdefiniowania melancholia. Czy nie powinnam zrobić tego samego, czy nie biorę na siebie za dużo? Czy nie powinnam przemyśleć na poważnie, co jest dla mnie najważniejsze na tyle, że jestem to w stanie robić i móc czasem odpocząć. Niby takie proste, a takie trudne. Coraz mniej jest wśród moich znajomych osób, które potrafią po prostu się zatrzymać. Wiosną 2019 po zakończeniu pracy, która zredukowała moją wiarę w siebie do minimum, w trakcie apogeum problemów zdrowotnych i w relacjach osobistych zrobiłam to, z czego niektórzy się śmieją. Spakowałam się i ruszyłam w Bieszczady – sama. Bardzo chciałam uciec do ciszy, zatrzymać się i usłyszeć, co tak mnie dusi. Czułam, że życie zaciska mi pętle na szyi. Ku mojemu zdziwieniu w środku trasy minęłam na dworcu Monikę Woźnialis wysiadającą w Rzeszowie, jadącą w innym kierunku. Kolejne przypomnienie od losu.

– Miałaś rację Monika, za dużo rzeczy w życiu nas dusi, a może i zabija – pomyślałam, nie mając czasu nawet zamienić z nią słowa przez szybki odjazd autobusu. W tym samym momencie zaczęłam wspominać turniej w zimie 2019 i okoliczności, w których się tam znalazłam.

– Jesteś pewna, że masz siłę tam iść? Masz cały czas gorączkę i nadal chodzenie sprawia ci ból? – zapytał ówczesny, dziś już były narzeczony.

– Dam radę, jest mi źle z tym, że tak wiele przeszkód w realizacji tego materiału. Nie chcę ich zawieść. Nie mam ani ekipy jak TVP czy TVN, które robiły o nich krótsze materiały, ale chcę walczyć o głębię przekazu. Nie mogę nie iść na te rozgrywki, muszę mieć nakręcone kawałki gry w akcji, emocje zawodów. Wróciłam stamtąd silniejsza, zmotywowały mnie rozmowy, które odbyłam na turnieju. Obserwowanie, jak zarówno jedna jak i druga Monika czują się swobodnie na korcie obudziło we mnie wiarę, że to trening czyni mistrza bardziej niż losowe szczęście.

W myśli przywołałam wywiad z założycielką Blind Tennis – Agatą Barycką. Jak echo brzmiały w mojej pamięci jej słowa:

Dziewczyny są bardzo zdeterminowane. Wierzę, że w przypadku międzynarodowych zawodów, one będą do takich rozgrywek świetnymi kandydatkami. Na przestrzeni czasu dostrzegam w nich postęp, dzięki dyscyplinie w regularnych treningach.

Zrobiłaś ogrom dobrej roboty Agato, sporo ludzi pisze magisterkę „dla odhaczenia”, a ty przy pisaniu wywalczyłaś stworzenie w Polsce stowarzyszenia dla niewidomych tenisistów. Coraz to bardziej zaczynam wierzyć, że sukces osób indywidualnych to zasługa zespołu odpowiednich ludzi wokół nich.

Polska reprezentacja w blind tennis na mistrzostwach w Hiszpanii. Fot. Jacek Turczyk

Czego możemy nauczyć się o postrzeganiu codzienności?

Zbliżając się do puenty, w obliczu pandemii i kryzysu aktywności dla wielu klubów parasportowych poczułam, że to właśnie ta chwila, aby historia inspirujących kobiet z Blind Tennis została nagłośniona.

– Wierzyłam długo, że promień słońca ma kształt podłużnego wałka, dopóki ktoś nie wytłumaczył mi przez dotyk kształtu, jak rzeczywiście wygląda – to fragment wywiadu z Moniką Woźnialis i piękne przesłanie tego, co zaszło we mnie w wyniku inspiracji.

Wierzyłam, że zwyczajność i codzienność są czymś, do czego mam się dostosować, akceptować tkwienie w tym, co mnie niszczy i czego nie chcę. Wolałam myśleć tak, zamiast powalczyć o stworzenie zwyczajności w nowym wydaniu. Treści z reportażu towarzyszyły mojej wewnętrznej rewolucji, nowemu spojrzeniu na normalność. Wola walki była moim nowym obrazem każdego dnia, którego wcześniej nie byłam w stanie widzieć. Tak właśnie nastąpił powrót po serii upadków i kopniaków od losu w pełnym pakiecie.

W okresie epidemii powinniśmy zrozumieć podwójnie to pragnienie walki o normalność, zwyczajność, które tak nagłaśniają bohaterki artykułu.

Zakończę opowieść redaktorską dygresją. Nie mam certyfikatów z wiedzy SEO o pozycjonowaniu stron (zamierzam dopiero nabyć), nie jestem mistrzem Insta Stories ani narzędzi analizy treści Google Analytics, nie wychodzi mi tworzenie haseł w klimacie serwisów plotkarskich, nie poradziłam sobie sama z technikaliami operatorki i dużo niezależnych czynników zniszczyło jakość materiału video. Ktoś spoglądający na moje CV w komercyjnym świecie mógłby w euforii szansy na wytknięcie zarzucić: czyli nie masz nic, co jest niezbędne do sukcesu treści w sieci? Ale ja odpowiem zadziornie, jak nigdy wcześniej. A właśnie, że mam. Mam intuicję, a intuicja mi mówi, że ten własnie przestój z materiałem o Monikach był potrzebny. Dzięki niemu możecie zobaczyć właśnie tą wersję, własnie w tym czasie – podczas pandemii, kiedy taka historia jest nam niezwykle potrzebna.

Fot. główne: Jacek Turczyk.

Copyright PARASPORTOWCY.PL 2017

error: Nasze materiały chronione są prawem autorskim! Kopiowanie ich i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione! - paraSPORTOWCY.PL