Nie było mowy o klątwie chorążych – Lucyna Kornobys pewnie obroniła swoją pozycję z igrzysk w Tokio i zdobyła trzeci srebrny medal paralimpijski w karierze. Złoty medal dla Chinki Lijuan Zou.
Konkurs pchnięcia kulą w kat. F34 przebiegł zgodnie z przewidywanym przez wielu ekspertów scenariuszem – a padający przed poranną sesją deszcz nie zmienił jego przebiegu. Jako czwarta swoje pchnięcia wykonała Chinka Lijuan Zou. Jej wynik, 9.14 m, niemalże gwarantował złoty medal – pchająca jako kolejna Lucyna musiałaby pobić swój rekord życiowy o 35 centymetrów, by ją wyprzedzić. Jej najlepszy wynik – 8.33 m – również dawał jej pewną, półmetrową przewagę nad resztą stawki.
– Pierwsze pchnięcie (7.84) trochę mnie wystraszyło – musiałam sobie kilka ostrzejszych słów powiedzieć – relacjonuje konkurs Lucyna Kornobys – Ważne jednak, że dalej poszło lepiej i jest medal. Z wyniku nie jestem do końca zadowolona, wiem że byłam gotowa na troszkę więcej.
O brąz rywalizowały Marokanka Saida Amoudi i Chinka Caiyun Zuo. Zwyciężyła ta pierwsza wynikiem 7.80.
Lucyna Kornobys znana jest z tego, że wiele uwagi poświęca stronie mentalnej przygotowania do zawodów.
– Nawet na płycie stadionu zwizualizowałam sobie swoje pchnięcia – nie wynik, a sam proces, tak żeby się nie zastanawiać, tylko pewne rzeczy robić mechanicznie. Bardzo dużo przed zawodami pracowałam z psychologiem Alina Chlebosz, oraz korzystałam z medytacji w wiosce. Daje mi to ogromny spokój, poczucie, że głowa dobrze wtedy pracuje. Bardzo pomocna była również wczorajsza wizyta rodziny i świadomość, że dziś obserwują zawody na trybunach.
Przepis Lucyny na sukces był też zawarty w pięciu krokach wypisanych na… plastrze na ramieniu. Jak wygląda ta ściągawka? „1. Do prawej nogi. 2. W górę patrzeć. 3. Lewa ręka skręcona. 4. Napięty brzuch. 5. Cała moc w przód”.
– Niby to wszystko wiemy, ale jak sobie nakleję i spojrzę, to zawsze łatwiej – mówiła chorąża polskiej reprezentacji. – Ale mój sukces to nie tylko moja praca, a cały team: Michał Mossoń, psycholog Alina Chlebosz, fizjoterapeuci z którymi pracowałam… Cały sztab ludzi, którzy wsparli mnie w tej drodze.
W konkursie Lucyny Kornobys – w przeciwieństwie do wielu polskich startów – raczej nie należy spodziewać się protestów. – Odkąd startuję w mojej klasie ich nie było – mówi nam zawodniczka Startu Wrocław – Wszystko jest w miarę jasne, raczej nikt nie spalił rzutu, nie podnosił tyłka z siedziska (co jest niedozwolone w konkurencjach lekkoatletycznych w grupach siedzących – przyp. BT). To wszystko jednak powinno się odbywać na płycie stadionu – tak by wszystko było jasne, bo inaczej zawodnik nie ma nawet możliwości poprawy, a to wypacza trochę tę rywalizację, że czeka się na to aż kilka godzin. Czasami jednak protesty przynoszą nam też medal – cieszę się, że to robimy. Wszyscy powinni mieć fair warunki.
Zatrucie i pech – medal nie dla pary Kossakowski/Wasilewski
Mniej szczęścia mieli rywalizujący w biegu na 1500 m Aleksander Kossakowski z przewodnikiem Krzysztofem Wasilewskim. Aleksander w nocy miał objawy zatrucia pokarmowego – mimo to wystąpił w finale, niemniej już po pierwszym, równym okrążeniu odpadł od reszty stawki. Ostatecznie zajął szóste miejsce.
– Nieprzespana noc połączona z odwodnieniem organizmu i wyszło, jak wyszło – komentował Kossakowski. – Nie sądziłem rano, że będę w stanie pobiec nawet tak jak teraz. Chciałem bardzo podziękować Krzyśkowi – bo gdyby nie on, to siadłoby mi na psychę i może nawet nie wystartowałbym w tym biegu.
– Jestem z Olka bardzo dumny: on jest mistrzem biegania w cierpieniu – dodał Wasilewski. – Pokazał, że ma charakter i biegł do końca, choć naprawdę było mu ciężko.
Taktyczny bieg Kotkowskiego
Do finału 400 m T37 z piątym czasem awansował Michał Kotkowski. Polak pobiegnie w finale jutro w porannej sesji o 11:10.
– Jutro już finał i chciałem jak najwięcej energii na niego zachować – mówił bezpośrednio po biegu Kotkowski. – To jest 400 m i tu poziom kwasu mlekowego odgrywa ważną rolę. Wydaje mi się, że poziom finału będzie bardzo wyrównany, ale zobaczymy, kto ile się poprawi.
Polak podkreślał również niesamowitą atmosferę panującą na Stade de France – nawet w trakcie wtorkowej porannej sesji był on w połowie wypełniony, a doping był ogłuszający.
– Atmosfera Stade de France jest niesamowita – jak słyszy się te wrzawę to czuć motylki w brzuchu.
___
Fot. główne: Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paralimpijski