Fot. Małgorzata Kelm

Wojciech Taraba przed startem w Pekinie: „Aby być parasnowboardzistą, trzeba kochać to, co się robi”

Wojtek Taraba to polski parasnowboardzista, który jako jedyny już po raz trzeci reprezentuje nasz kraj na najważniejszej imprezie czterolecia. W wieku 3 lat zaczynał od nart. Na deskę wskoczył, gdy miał lat 11 i pokochał bez granic. Miłości do niej nie przerwał nawet groźny wypadek. W 2004 roku Wojciech zjeżdżał z Kasprowego Wierchu, gdy przy dużej szybkości stracił równowagę̨ i złamał kość strzałkową i piszczelową w podudziu. Cztery miesiące później konieczna była amputacja.

Deska została odłożona na półkę na… 7 lat. Wszystko zmieniło spotkanie z trenerką parasnowboardu Małgorzatą Kelm. Wrócił do sportu i oddał mu całego siebie. W 2014 roku po raz pierwszy pojechał na igrzyska paraolimpijskie – do Soczi dostał „dziką kartę”. Cztery lata później w Pjongczangu miał straszliwego pecha. Na treningu jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk miał groźny wypadek na stoku, złamał kość szczękową i uszkodził kostkę. Finalnie igrzyska spędził głównie w szpitalu, o starcie nie było mowy. Teraz w Pekinie do rywalizacji podchodzi z ogromnym uśmiechem. Robi, to co kocha i to jest najważniejsze.

Paulina Malinowska-Kowalczyk: Pekin to twoje trzecie igrzyska. Patrząc na twoje styczniowe wyniki z mistrzostw świata w Lillehammer można powiedzieć, że im więcej masz lat, tym lepsze miejsca zajmujesz.

Wojciech Taraba: Może nie zawsze tak jest, ale zważywszy, że jest to rok olimpijski, to chciałem się jak najlepiej przygotować. Na mistrzostwach świata mieliśmy trasy, które mi bardzo odpowiadały, a ten boarder cross, na którym się ścigaliśmy, to mój ulubiony tor „ever”. Miałem tam masę zabawy z jazdy. To też się przełożyło na wyniki, bo jak coś sprawia przyjemność, to łatwiej jest wykręcić dobre czasy.

12 miejsce.

Na poprzednich mistrzostwach świata udało mi się zająć 6., ale też była dużo mniejsza obsada. Jestem z tego 12. miejsca bardzo zadowolony i fajnie by było tutaj w tych okolicach się znaleźć. Ale już wiemy, że jest bardzo mocna grupa Chińczyków. Mieliśmy okazję zobaczyć ich dzisiaj na stoku i niesamowicie jeżdżą. Jestem pod ogromnym wrażeniem, bo spotkaliśmy się 3-4 lata temu w Landgraaf na Pucharach Świata i wtedy chłopaki z Chin nie bardzo wiedzieli, jak przykręcić wiązania i o co w tym sporcie chodzi. Dziś to zupełnie inny poziom i naprawdę zrobili kawał dobrej roboty. Są świetnie przygotowani. W mojej grupie zawodników z Chin jest pięciu, więc boję się, że do oczekiwanej pozycji będę musiał tę piątkę doliczyć. Będzie bardzo ciężko z nimi wygrać.

Jaka jest więc ta oczekiwana pozycja?

Wskoczyć do finału. W snowboard crossie to 16-tka. Przez cały sezon na Pucharach Świata byłem w finałach, więc liczę, że się uda. Ale przez cały sezon nie było zawodników z Chin.

Banked slalom to twoja druga konkurencja.

Widzieliśmy już tor, jest rewelacyjnie przygotowany. Wprawdzie bardzo długi, bo jest 21 band, czyli dwa razy więcej niż to, co zwykle mamy na Pucharach Świata. Liczę, że coś się uda ugrać, ale nie ukrywam, że to jest druga konkurencja. Choć też jestem dobrze przygotowany, mam dobre deski i jestem optymistą.

To twoje trzecie igrzyska i na trzecich igrzyskach z rzędu Polska ma tylko Wojciecha Tarabę. Dlaczego tak się dzieje?

Przyczyn jest wiele. Od ostatnich igrzysk organizatorzy poszli w innym kierunku niż moglibyśmy się tego spodziewać. Zaniedbali Puchary Europy i Puchary Kontynentalne, nie dali możliwości zdobywania punktów i doświadczenia nowym zawodnikom, tory z roku na rok robią się coraz trudniejsze. Kickery, skocznie są na takim samym poziomie jak dla zawodników pełnosprawnych. Debiutanci ciężko sobie radzą na tych torach.

Razem z twoją trenerką Małgorzatą Kelm organizowaliście Adaptive Snow Camps, czyli obozy parasnowboardowe dla początkujących. Zainteresowanie było duże, ale nie przełożyło się na to, by ktoś dostał się na igrzyska.

Sport wyczynowy w formule paraolimpijskiej jest trudny. Trzeba być wariatem i kochać to, co się robi, zrezygnować ze wszystkiego, żeby móc punktować i zdobywać pozycje, które dają start w mistrzostwach świata czy w igrzyskach. Pomimo ogromnej woli i determinacji polskich parasnowboardzistów to czasem bywa niemożliwe.

Tobie wariactwo nie przechodzi?

Absolutnie kocham snowboard. To sens mojego życia. Uprawiam tę dyscyplinę od 1998 roku i żyję snowboardem. I mimo, że parę razy miałem dosyć, parę razy chciałem powiedzieć, że to ostatni sezon i ostatnie zawody, to przyjeżdżam, punktuję, jestem w pierwszej dziesiątce klasyfikacji Pucharu Świata i ciężko z tym skończyć.

Start za kilka dni, a borykasz się z kontuzją palca prawej dłoni, który pełni ważną rolę w chwili startu.

Na szczęście jest z nim coraz lepiej. Lekarze powiedzieli, żebym był spokojny, nie do wesela, ale do igrzysk się zagoi. I faktycznie, zarówno ruchomość i doświadczenia bólowe są coraz mniejsze. Liczę, że przez najbliższe 5-6 dni, które nas dzielą od startu, uda mi się doprowadzić palec do porządku.

Tego się trzymamy, bo jeśli chodzi o wypadki na stoku w czasie igrzysk to twój limit został już wykorzystany w Pjongczangu. Wracając do popularności parasnowboardu. W tym roku po raz pierwszy polski widz zobaczy parasnowboardowe igrzyska, ponieważ Telewizja Polsat wykupiła prawa i zamierza je pokazać. Czy to się twoim zdaniem przełoży na większe zainteresowanie parasnowbordem w naszym kraju?

Mam nadzieję. Aspekt medialny zawsze przekłada się na kwestie finansowe. Bez widoczności w mediach ciężko pozyskać sponsorów, a bez sponsorów ciężko się ścigać. To są ogromne koszty. W przypadku parasnowboardu sama proteza do jazdy na desce to koszt od 40 do 60 tysięcy złotych. Bez naszej obecności w mediach mainstreamowych ciężko jest o wsparcie finansowe.

Na igrzyskach paraolimpijskich jest coraz więcej parasnowboardzistów. W Polsce też tak będzie?

Miejmy nadzieję. Podczas różnych snowboardowych eventów, nie tylko mistrzostw Polski, obsada jest z roku na rok coraz większa. I nie chwaląc się, większość zawodników, którzy na zawody w Polsce jeżdżą, to nasi podopieczni z obozów. Pękam z dumy, bo chłopaki i dziewczyny, którzy ze mną i z Gochą zaczynali od zera, próbowali razem z nami robić pierwsze skręty, co po amputacjach nie jest takie łatwe, teraz zaczynają się ścigać, mają z tego mnóstwo zabawy i cieszą się tym snowboardem. Pojawiają się nawet pierwsze osoby niewidome i niedowidzące jeżdżące na snowboardzie i to też jest ogromny progres.

Zatem jeszcze przed igrzyskami wielkie gratulacje za popularyzowanie dyscypliny. Czy snowboardziście życzy się połamania dechy?

Można. Mam dwie, rejsową i treningową. Nawet jeśli jedna się złamie, to będę miał na czym się ścigać.

Powodzenia!

*****

Z Wojtkiem Tarabą rozmawiała w Pekinie Paulina Malinowska-Kowalczyk.

————

Informacja prasowa
Fot. Małgorzata Kelm

error: Nasze materiały chronione są prawem autorskim! Kopiowanie ich i rozpowszechnianie bez zgody autora zabronione! - paraSPORTOWCY.PL